Ciekawe. Analizowałem dzisiaj dane NBP o walutowej strukturze zadłużenia Polaków. I wyszło mi, że wciąż kredyty w walutach obcych są bardziej popularne niż kredyty w złotych. A przecież banki pozornie nie udzielają hipotek we franku, a jeżeli już to po zabójczych cenach. A jednak…
Media trąbią o tym jak to kredyty w walutach drożeją i jak to są mało dostępne. Tymczasem dane NBP pokazują zupełnie coś innego. Wprawdzie przyrost kredytów hipotecznych jest o ponad połowę mniejszy niż w analogicznych okresach roku ubiegłego, jednak dominującym wariantem zadłużenia jest kredyt w walucie obcej!!! Jakim cudem? Tajemnica poliszynela.
Przy rekordowo wysokim kursie franka sprzed kilku miesięcy kolega, doradca finansowy mówił: „Słuchaj, biorę teraz kredyt w CHF. Wprawdzie marża wysoka – 2 % (teraz o takiej już można pomażyć), ale zobacz jaki jest kurs franka! Opłaca się i tak!”. I co mu z tego wyszło? No, nie pomylił się. Dzisiaj kurs franka to już 2,90. Spadek o jakieś 10%. O tyle dokładnie spadła jego wartość zadłużenia w wyrażeniu w PLN i o tyle samo płaci mniejszą ratę. Nieźle.
Ja swój kredyt we franku wziąłem przy kursie 2,60. Dziś jest 2,90. A więc z tego punktu widzenia straciłem. Teoretycznie powinienem płacić mniejsze raty w związku ze spadkiem rynkowych stóp procentowych. Miałem jednak pecha, bo wziąłem kredyt w mBanku… Zgodnie z zapisami umowy, bank może robić z oprocentowaniem co chce i niestety to robi – nie obniża stawek. Dlatego płacę jak za zboże. Gdybym dzisiaj brał kredyt w walucie, pomyśłałbym nie dwa, a trzy razy.